Nawet jeśli czuliśmy się odrzuceni przez najbliższych, przeżywaliśmy strach, smutek czy złość albo zagubienie pośród tych wszystkich emocji, to każdemu z nas przyroda dawała ukojenie. Zachód słońca nad polami, zapach krów, drzewo, które znało nasze tajemnice, łąka w sadzie, na której leżeliśmy całkiem zatopieni w zapachach i dźwiękach, bezpieczni i beztroscy choć przez chwilę. Matka Ziemia otulała nas bezwarunkową miłością. Wtedy nie wiedzieliśmy, że to się tak nazywa, ale przez dziecięce ciała chłonęliśmy to uczucie do naszych czystych, tęskniących za bliskością serc.
Dla wielu z nas był to pierwszy, nie całkiem jeszcze świadomy wtedy, kontakt z wewnętrznym uzdrowicielem/uzdrowicielką. Takim głosem wewnętrznym, który mówi: masz prawo tu być, taki jaki jesteś/jaka jesteś. Ponieśliśmy ten głos w dorosłe życie, ale nieraz przeciwności losu, wewnętrzne demony i zewnętrzne problemy, powodują, że o nim zapominamy. Zadręczamy się poczuciem winy, strachu, zazdrości, bezsilności. Aż przychodzi taki moment, kiedy jakaś siła pcha nas do parku, nad rzekę, każe przytulić się do najbliższego drzewa, pogłaskać psa, podnieść oczy ku niebu i popatrzeć na ptaki. Bierzemy głębszy oddech, a potem kolejny, i jeszcze jeden głębszy od poprzednich. Na powrót zaczynamy czuć wdzięczność. Świat znów odzyskuje sens. Z naszego serca płynie prosta pieśń, która uzdrawia mnie i Ciebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz